Prawo a zwyczaje a rozsądek

Prawo reguluje wiele sfer życia. Jeden człowiek będzie przestrzegał je gorliwie (zgodnie z zasadą „dura lex, sed lex” – łac. twarde prawo, ale prawo), a drugi wybiórczo. Za jego złamanie może jednak obu grozić kara i uniknąć jej nie pomogą czasem żadne tłumaczenia, np.:
– jego bezsensowność
– jego nieznajomość
– nie sposób znać wszystkie przepisy
– nie sposób zawsze je przestrzegać, bo niektóre się wykluczają
– zawsze go przestrzegam, pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się złamać
– są równi i równiejsi wobec prawa. Jeśli ktoś łamie jakiś przepis to dlaczego mi tak nie wolno?

Wiele sfer życia reguluje jednocześnie inny, bardziej nieformalny zestaw norm – zwyczaje. Problem w tym, że prawo nie zawsze jest zgodne z nimi, a może wręcz być ich odwrotnością, „konkurencją” dla nich. Jeśli wówczas powstaje dylemat, czym się kierować, z pomocą może przyjść jeszcze inne podejście – rozsądek.

Jako przykład niech posłuży sytuacja w ruchu drogowym – zielona strzałka na światłach przed przejściem, na którym nie ma pieszego, nie idzie też żaden, który zdążyłby przejść przed najbliższym samochodem. Możliwości:
A. Zgodnie z prawem kierowca powinien w takiej sytuacji zatrzymać się przed światłami, upewnić o wolnej drodze i dopiero wtedy ruszać
B. Zgodnie ze zwyczajem powinien zwyczajnie przejechać przez przejście.

Nie ma ryzyka potrącenia pieszego. Rozwiązanie B można więc uznać tu za rozsądniejsze, bo pozwala pierwszemu kierowcy (i kolejnym, jeśli są) zachować prędkość. Przy A musiałby wytracić całą tylko po to, żeby po chwili znów ruszyć (i zmuszałby następnych do tego samego). Przy A wszyscy spaliliby też więcej paliwa, straciliby więcej czasu i część następnych mogłaby zdenerwować się przez taki bezsens pierwszego, bo przecież można jechać.

Rozwiązanie B jest jednak tylko rozsądniejsze niż pierwsze, nie rozsądne całkowicie. Stróże prawa, którzy akurat byliby w pobliżu i widzieliby przejazd pierwszego kierowcy na strzałce mogliby wlepić mu mandat za to. Wówczas straciłby czas na jego wypisanie i pieniądze na jego zapłatę.

Nie każde prawo jest zgodne ze zwyczajami i rozsądkiem. Nie każdy zwyczaj jest zgodny z prawem i rozsądkiem. Nie każde rozwiązanie jest też całkowicie rozsądne. Warto jednak traktować każdą sytuację jako oddzielny przypadek i wybrać najrozsądniejszy wariant w niej.

Jak warunkuje cię muzyka, której słuchasz

Przez cały wiek XX i XXI powstało miliony nagrań. Od lat muzyka jest też w wielu miejscach, np. w sklepie, knajpie, samochodzie, domu, podróży (w odtwarzaczu przenośnym). Często włączana, bo tak po prostu się przyjęło, że np. gra w knajpie lub jako zapchajdziura, żeby grało cokolwiek, żeby nie było niezręcznej ciszy. Przez to wszystko jednak może wywierać pewien wpływ na odbiorcę i chodzi tu głównie o muzykę pop, bo tej jest szczególnie dużo.

A jak muzyka może warunkować? Zobacz, o czym mówią teksty piosenek, które dotąd najczęściej słuchałeś/nadal słuchasz (w tym nawet te sprzed kilku dekad), o ile jakiś sens da się z nich wydobyć (bo nie zawsze). Uwzględnij zwłaszcza:
1. przeboje
2. utwory, z którymi jesteś bardzo związany emocjonalnie z jakichś powodów
3. utwory obcojęzyczne. Tu prym mogą wieść angielskie – w razie potrzeby znajdź ich tłumaczenia.

Jeśli w grę wchodzą nagrania bez słów, odpowiedz sobie na pytanie „czym mnie napełniają?” – np. harmonią, dysharmonią, radością, złością, jeszcze czymś innym.

Następnie porównaj przekaz tych piosenek z twoimi doświadczeniami, np. w sferze miłości – temat bardzo częsty w muzyce. Widzisz podobieństwa?

Przykładowo możesz dojść do wniosku, że jakiś utwór sprzed 20 lat o bezsensownym tekście napełnia cię – dosłownie – bezsensem. I zaczęło się to właśnie od słyszenia go często w radiu.

Co z tym zrobić, jeśli nie podobają ci się te doświadczenia? Nastawić się na inne.

Przejść na inny gatunek, która obecnie bardziej współgra z tobą. W ciągu życia człowieka może przecież zmieniać się repertuar, którego słucha. Ciekawą propozycją tutaj może być muzyka poważna lub symfoniczna.

Ewentualnie ograniczyć/odstawić w ogóle (choćby na pewien czas) słuchanie muzyki. Zwłaszcza na własnych źródłach – w domu, samochodzie i odtwarzaczu przenośnym – bo w sklepach czy knajpach może być trudniej o to. Wiele zależy tu od konkretnego miejsca, bo w jednym może ciągle coś grać, a w drugim tylko czasem lub wcale.

A jeśli chcesz pójść jeszcze dalej w kwestii warunkowania, zwróć uwagę na książki, czasopisma, gry wideo, filmy, seriale, inne programy i twory kultury, z którymi regularnie miałeś/masz styczność. Analogicznie jak piosenki wyżej one też mogły ukształtować cię w pewien sposób.

Czy reklamy są dla głuchych?

Program w telewizji czy radiu potrafi mieć normalną głośność. Często jednak w którymś momencie muszą go nieuchronnie przerwać reklamy, które bywają dużo głośniejsze. Zbyt głośne i trzeba ściszyć, przełączyć lub wyłączyć odbiornik, bo taki wrzask trudno słuchać.

Stąd też tytułowe pytanie: czy takie reklamy są dla głuchych? Jeśli tak to może lepiej przekazywać je językiem migowym? Może będą wtedy dużo skuteczniejsze.

A na poważnie: reklamodawco, przekaż swoją ofertę potencjalnym słyszącym klientom z normalną głośnością. Tak każdy zainteresowany nią na pewno cię usłyszy (nie trzeba aż wrzeszczeć na niego), sam pozna ją lepiej i możliwe, że skorzysta. Często pomoże w tym dobra jakość sprzedawanych produktów czy oferowanych usług.

Przeszkodzić może natomiast krzykliwość, a do tego podtekst erotyczny, powtarzanie kilka razy na minutę czy magiczne słowa „tani”, „promocja”, „wyprzedaż” i podobne. Może te cechy reklamy podziałają na część odbiorców i pozwolą łatwiej im coś wcisnąć, ale na inną część nie i wręcz zniechęcą ją do oferty.

Reklama jest po prostu daniem znać o sobie potencjalnym zainteresowanym. Jej forma też jednak ma znaczenie, bo tworzy u potencjalnego klienta pewną opinię o oferencie. Mówi pierwszemu, czym drugi chce przekonać go do kupna czegoś, a zwłaszcza:
– czy cechami związanymi bezpośrednio z tym, czy związanymi pośrednio/wcale
– czy taktem, czy nachalnością.

Przykładowo reklama samochodu może wymieniać jego dobre osiągi (bardziej do sedna) lub milczeć o nich, za to pokazywać łaszącą się o niego kobietę w jednoznacznych pozach (mniej do sedna). Kupując go właściciel dostanie w pakiecie osiągi, ale kobiety raczej już nie. Chyba że byłaby to jakaś wyjątkowa promocja, ale nawet wówczas mógłby mieć pretensje do oferenta, że np. niewiasta łasi się inaczej niż pokazano w reklamie.

Naturalne słodycze

„Gdy widzę słodycze to kwiczę, a oczy mi świecą jak znicze” – tak śpiewała niegdyś Golec Uorkiestra o łakociach. Czekolady, bombonierki, placki, szarlotki, torty, eklerki, ptysie, krówki, Milky Way, Snickers, Twix – długo by jeszcze wymieniać. I choć nie każdy reaguje na nie kwikiem i ocznym światłem, sporo osób lubi je jeść. A że smak mają atrakcyjny, łatwo o przesadę w ich ilości i jej niepożądane skutki, np. utycie.

Co jednak zrobić, żeby nie odstawiać łakoci całkiem? Poza nimi sięgać po jedzenie naturalnie słodkie, np. jabłko, banan, truskawka, mandarynka, pomarańcz, miód, marchew, burak ćwikłowy (dwa ostatnie też takie bywają). Obok zaspokajania potrzeby słodkiego smaku przypomni ono także o innych jego źródłach i będzie często zdrowsze.

Trzeba jednocześnie pamiętać o słodzonych napojach, np. sokach – one też mają ten smak, a więc dokładają się do jego dziennej puli. Uwzględniwszy je może okazać się, że jest go dużo.

Do tego pomóc może autoanaliza: odpowiedzenie sobie na pytanie „dlaczego jem (za) dużo słodyczy?”. Może tu chodzić dosłownie o osładzanie sobie życia zbyt gorzkiego przez coś. Jest ciężko je znieść, a łakocie w tym pomagają. Gdy osłodzi się je w inny sposób (rozwiązując dany problem), może i (zbyt) liczne słodycze przestaną być potrzebne.

Światła na rower

Dziś „świetlisty cyklotemat”, a konkretniej moje doświadczenia w materii lamp rowerowych. Oczywiście można kupić byle jakie lub wcale ich nie mieć i temat zamknąć. Warto jednak znaleźć właściwe dla siebie – z korzyścią własną i innych uczestników ruchu.

A oto co będzie w tym tekście:
– podział świateł przednich i tylnych (budowa i zasilanie)
– jak ogólnie dobrać oświetlenie
– co używam z przodu i tyłu
– czy musem jest bardzo mocna lampa na tył?
– który tryb jest lepszy – stały czy migający?
– być tylko widocznym czy samemu też widzieć?
– odblaski jako poprawa widoczności
– czy warto jeździć na światłach w dzień?
– czy warto być cichociemnym?
– czy bycie dobrze widocznym to od razu choinka/wstyd?

Zacznę od klasycznych typów lampek, z którymi się zetknąłem – najpierw przednich, potem tylnych (pomijam zasilane dynamem). Ich umowny podział stworzyłem na potrzeby tego tekstu, nie jest to żaden twór oficjalny. Wszystkie wymienione produkty służą tylko jako przykłady, nie jako kryptoreklama – nie mam żadnego zysku z ich promocji ani sprzedaży.

Pierwszy typ przednich świateł to sygnałowe – zapewnia widoczność dla innych (sygnalizuje pozycję), ale dla właściciela zazwyczaj wcale. Chodzi najczęściej o kilkudiodowe lampki ze zdejmowanym kloszem i klipsem (np. https://www.centrumrowerowe.pl/lampka-mactronic-fn-01g-pd4173/ ) lub podobne do breloczków (np. https://www.centrumrowerowe.pl/lampka-mactronic-mini-pd5904 ).

Drugi typ to słabsze latarki dające już podstawową widoczność i rowerzyście, i postronnym, np. https://www.centrumrowerowe.pl/lampka-kellys-humble-pd4825 . Są wsuwane w mocowanie na kierownicy i nie mają klipsa.

Trzeci typ to mocniejsze latarki – szeroka grupa o co najmniej przyzwoitej widoczności dla obu stron „barykady”. Tańsze mają często soczewkę rozpraszającą (rozsyła światło równomiernie po całej powierzchni) i zoom (regulacja wielkości obejmowanego obszaru – im mniejszy, tym więcej światła w nim), np. https://www.centrumrowerowe.pl/lampka-prox-torch-pd9065 . Droższe latarki mają zazwyczaj soczewkę skupiającą (daje najwięcej jasności w centrum, mniej po bokach), brak zoomu i bywają polepszane przez pasjonatów, np. https://www.swiatelka.pl/viewtopic.php?t=10439 . Niektóre dorównują ilością światła czwartemu typowi.

A ten to lampy – sprzęt o bardzo dobrej widoczności obustronnej, który mocą przypomina światła auta osobowego lub nawet je przewyższa. Dostać nim po oczach nie jest niczym przyjemnym. Standardem jest tu soczewka rozpraszająca i wskaźnik poziomu energii, która często dochodzi kablem z oddzielnego akumulatora. Przykład: https://lampkinarower.pl/lampy-rowerowe-solarstorm/8-solarstorm-x2-oryginal.html .

Pierwszy typ świateł tylnych to odpowiednik przedniej jedynki, tylko czerwony, np. https://www.centrumrowerowe.pl/lampka-author-spitfire-pd8353 . W tym miejscu roweru zapewnia wystarczającą widoczność dla innych. Z kolei tylna dwójka to już bardzo mocne lampki, np. https://www.centrumrowerowe.pl/lampka-mactronic-walle-pd9789 . Można powiedzieć, że w samochodzie ich odpowiednikiem jest światło przeciwmgielne.

Zasilanie można spotkać różne, w zależności od typu zazwyczaj:
– bateria CR2032 – przednia i tylna jedynka „breloczek”
– wbudowany akumulator ładowany przez port USB – tylna dwójka
– R3 (AAA) – przednia jedynka, dwójka i tańsza trójka, tylna jedynka
– akumulator(y) 18650 – przednia droższa trójka i czwórka.

Oświetlenie najlepiej dobrać do najczęściej odwiedzanego po zmroku terenu (obszar z latarniami/bez nich/drogi utwardzone/gruntowe) i stylu jazdy (wolny/średni/szybki). Kolarz na drogach utwardzonych czy rowerzysta terenowy na gruntowych będą z reguły potrzebować mocniejszego przedniego światła, np. typ 3 droższy lub 4, niż ktoś jeżdżący po mieście, komu wystarczy typ 1, 2 lub tańszy 3. Najważniejsze są jednak osobiste preferencje.

Niezależnie od przemierzanego obszaru dobrym rozwiązaniem na przód jest sprzęt o wielu trybach ciągłych – 100% i co najmniej jeden słabszy, np. 50%. Tak można regulować moc w zależności od warunków. Nieco droższe produkty zapewniają też stałą jasność przez całą pojemność źródła zasilania, bez jej spadku przy mniejszej ilości energii.

Jeśli sprzęt na kierownicy nie wystarcza, dobrym jego uzupełnieniem będzie czołówka. To rozwiązanie doceniają zwłaszcza rowerzyści terenowi śmigający po lasach czy polach. Tam akcja dzieje się szybko i niezbędne jest „oświecanie” coraz to nowych miejsc, których kierownica nie obejmuje dosyć dobrze, a głowa owszem. Trzeba tylko pamiętać o kierowaniu czołówki z dala od oczu innych osób lub wyłączaniu tam, gdzie są.

Sam jeżdżę głównie tempem średnim po drogach utwardzonych (sporo bez latarni). Z przodu mam dwa źródła światła:
1. lampę (typ 4) z dwoma białymi diodami (światło krótkie i długie, każda ma 3 niezależne tryby i soczewkę skupiającą), pakietem akumulatorów 18650 i bez zoomu. Dorobiłem do niej przysłonę, dzięki czemu bez oślepiania innych ma spory zasięg. Pomysł wziąłem z wpisu użytkownika piotrkol91 (użyłem jednak innych materiałów) na http://szosa.org/topic/1378-o%C5%9Bwietleniejakiego-u%C5%BCywacie/page-59 . Strona 43 pokazuje różnicę w świeceniu jego sprzętu z przysłoną i bez
2. słabszą latarkę z zoomem, niebieskawą diodą, soczewką rozpraszającą i na baterie R3. Ma 5 ustawień (3 pierwsze ciągłe, 2 ostatnie migające na pełną moc) – 100%, 50%, 25%, SOS, stroboskop. Na zerowym zoomie pokrywa pokaźny obszar przed rowerem.

Nr 1 jest podstawowym źródłem, w którym włączam głównie światło długie w trybie niskim lub średnim. Krótkie rzadko, bo nawet niskie tworzy tuż przed kołem jasną plamę, która utrudnia dostrzeganie szczegółów poza zasięgiem długiego. Dwójka jest dodatkowa – jakby zabrakło prądu w jedynce – ale czasem pracuje razem z nią. Tak łączę zalety soczewki skupiającej białe światło z rozpraszającą niebieskawe. Mogę polecić takie rozwiązanie, jeśli ktoś lubi mieć dużo światła.

Za to z tyłu wystarczy lampka typ 1, byle rozsądnie jasna. Sam takiej używam – ma 5 diod, tryb stały i 6 migających. Za jej kadencji nie miałem jeszcze sytuacji, żeby jakiś rowerzysta czy tym bardziej kierowca nie dostrzegł mnie w porę i musiał np. ostro hamować.

Czy musem jest bardzo mocna lampa na tył? (w tym przełożona z przodu, bo i taki pomysł znalazłem w sieci) Nie jest musem, ale może podkreślić charakter roweru (do niektórych pasuje), o ile będzie właściwie pochylona. Ustawiona całkiem na wprost jest natomiast przesadą i nieporozumieniem.

Który tryb jest lepszy – stały czy migający? Są po prostu inne. Stały jest na pewno spokojniejszy, przyjemniejszy dla wzroku i lepszy z przodu roweru (nieprzerwanie oświetla drogę), ale i bierze więcej energii. Mrugający jest oszczędniejszy i bardziej odróżnia rower od samochodu, w którym tylko kierunkowskazy migają. Za szybki i/lub mocny może jednak denerwować i rozpraszać, czym stwarza też zagrożenie dla innych. Zwłaszcza za szybki wręcz powoduje oczopląs i takiej dyskotece atrakcyjności nie dodają nawet przeróżne wymyślne kombinacje, w jakich zapalają się diody. Oto przykład z linka wcześniej – Mactronic Walle z kilometra i z coraz bliższa.

 

 

Być tylko widocznym czy samemu też widzieć? Nie ma żadnej korzyści z pierwszego bez drugiego, stąd uważam, że oba. Da się to osiągnąć, ale w tym celu poza wyborem właściwych lampek potrzebne jest też właściwe ich pochylenie na rowerze i właściwy tryb we właściwej sytuacji. Nie osiągnie się tego kupnem najmocniejszych dostępnych, skierowaniem całkiem na wprost i użytkiem na pełną moc. Tak osiągnie się tylko rażenie, czego raczej nikt po drugiej stronie nie chce doświadczać. To jakby wszystkie samochody stale jeździły na długich światłach.

Trzeba więc samemu zobaczyć, jak to „daje”. Po zmroku przed i za rowerem sprawdzić z min. 10 metrów różne pochylenia i tryby lampek (w tym miganie), a w razie potrzeby skorygować. Da się wtedy dostrzec różnicę między świeceniem i oślepianiem. Warto uwzględnić zwłaszcza wysokość oczu kierowców zwykłych samochodów osobowych (nie SUV-ów ani wyższych), tj. 100-130 cm od ziemi – to właśnie ich potrafią najbardziej oślepiać za mocne cykloświatła.

Poza oświetleniem aktywnym dla lepszej widoczności zwłaszcza przez kierowców warto dodać też pasywne – odblaski. Te na kołach poprawią ją z boków (tu też jest ważna), a na rękach przy pokazywaniu skrętów (tu sprawdzą się opaski). Natomiast widoczność ze wszystkich stron najbardziej zwiększy kamizelka, bo mimo wzbudzanej niechęci ma szczególnie dużą powierzchnię odbijanego światła. Zachęcam zresztą do sprawdzenia dostrzegalności różnych typów odblasków w nocy, samemu czy z pomocnikiem – obojętne.

Czy warto jeździć rowerem na światłach w dzień? Nie, o ile bez nich widać cyklistę co najmniej przyzwoicie, a to musi szczerze ocenić na podstawie tego, jak sam widzi innych uczestników ruchu. Duże znaczenie ma tu kolor jego stroju (jasny jest bardziej dostrzegalny niż ciemny) i odblaski/ich brak. Widoczność za dnia też może być słaba, np. przez mgłę, ciemne chmury, gęsty las po obu stronach drogi – wówczas warto włączyć światła, ale nie widzę sensu jeździć na nich całą dobę. Tak zostaje im więcej energii na zmrok.

Czy warto być cichociemnym rowerzystą? Nie, bo poza bezmyślnym narażaniem swojego zdrowia lub życia naraża się też czyjeś. Nawet nowa przednia szyba samochodu nie przepuszcza 100% światła, a nocą jest go i tak dużo mniej niż za dnia. Do tego kierowcę oślepiają światła części samochodów z naprzeciwka (bo np. są źle ustawione albo na wyższych autach) i utrudnia mu widoczność zła pogoda, np. deszcz. Niech nagle wyrośnie mu jeszcze przed maską taki cichociemny. Najczęściej kierowca będzie mieć wtedy 2 opcje – albo go potrąci (i najpewniej zabije), albo wykona gwałtowny skręt ku uniknięciu tego i sam ulegnie wypadkowi, bo straci kontrolę nad pojazdem.

Czy bycie dobrze widocznym na rowerze to od razu robienie z siebie choinki czy wstyd? Nie, to po prostu bycie dobrze widocznym, a do tego wyraz rozsądku i dbania o bezpieczeństwo swoje i innych uczestników ruchu. Gdyby ktoś chciał zrobić z siebie choinkę, użyłby specjalnego kompletu lampek i wsiadł na rower, ale takiego przypadku jeszcze nie spotkałem w życiu.

Zresztą wystarczy spytać siebie: kogo wolałbym spotkać na drodze – rowerzystę cichociemnego czy widocznego? Obojętne, w jakiej roli byłoby się samemu – pieszego, kierowcy czy innego rowerzysty. I co bym powiedział takiemu – jakieś ostre słowa, bo mało w niego nie wpadłem czy też podziękował, że dobrze go widać i obaj jesteśmy dzięki temu bezpieczniejsi?

Sprawy niepoznane

W dzisiejszym tekście będą sprawy niepoznane. Tak ogólnie je nazwałem, bo temat jest bardzo szeroki, a chodzi o:
– zjawiska nadprzyrodzone, np. przedmioty w domu, które same się ruszają
– kryptydy, kosmitów czy inne istoty, których istnienia oficjalnie nie potwierdzono
– zdarzenia, których oficjalna wersja budzi wiele kontrowersji i przez to powstają ich alternatywne scenariusze, np. zabójstwo Johna Fitzgeralda Kennedy’ego
– alternatywne technologie, np. silniki wytwarzające więcej energii niż wymagające do działania
– tajne programy wojskowe czy inne mające wpływ na rzesze ludzi, np. trwałe smugi (chemtrails), kontrola umysłów, Nowy Porządek Świata (NWO)
– hermetyczne czy ważne decyzyjnie na świecie grupy, np. iluminaci, rząd światowy.

Takie kwestie można liczyć w setkach, jeśli nie tysiącach. Przez lata powstało mnóstwo tekstów, nagrań i filmów na ich temat, a stale przybywa kolejnych. Sam trochę zajmowałem się nimi i chciałbym przekazać tu swoje obserwacje i sugestie. Być może będą pomocne komuś, kto też zechce podjąć ten temat.

Nim jednak to zrobi, słowo ostrzeżenia: rzeczy niepoznane zakładają często inny obraz świata (bywa straszny czy daje do myślenia) niż poznane (powszechnie uznawane). Odradzam ich badanie, jeśli:
1. masz słabą psychikę, mocno się przejmujesz
2. jesteś mocno zżyty ze swym obecnym światopoglądem, niechętnie go zmieniasz i/lub jest on raczej typowy.

Badanie ich wówczas może mieć zły wpływ na ciebie, wprowadzić zbyt dużą nierównowagę – zburzyć światopogląd i/lub rozstroić psychicznie, a nawet spowodować szok. Bo zwłaszcza wywoła w tobie pytania „jak to?” – przecież przez lata znałeś typowy świat (jak większość/wszyscy), a tu nagle okazuje się, że może być całkiem inaczej tym bardziej, że wiele spraw niepoznanych łączy się ze sobą. Dlatego zgłębianie ich sugeruję tylko, jeśli masz dosyć mocną psychikę i jesteś otwarty także na nietypowy obraz świata, którego dotąd być może nie znałeś. Mając wątpliwości „zgłębić to czy nie?” zdaj się na to, co pomaga ci je rozwiać, np. przeczcie – ono może często pomóc. Tyle słowem ostrzeżenia, czas na temat właściwy.

O kwestiach niepoznanych jest mnóstwo informacji i ważne jest odróżnianie rzetelnych od fałszywych. Oczywiście nie zawsze da się to zrobić, ale pomóc w tym może:
1. odpowiedzenie sobie na pytanie „czy to źródło zawiera dane, których szukam?”
2. odporność na celową grę na emocjach odbiorcy, w czym niektórzy się lubują. Zdrowo założyć, że informacje z nią są raczej fałszywe. Dotyczy to zwłaszcza szerzenia strachu i paniki. Szerzono je co najmniej 10 razy za mojego życia, kiedy to miał być koniec świata, jednak ten się nie skończył i trwa nadal.

Tę grę można poznać po wielkich literach, wykrzyknikach i/lub wielu mocnych słowach w tytule i treści źródła. Przykładem może być tytuł filmu na Youtube „AKTYWISTA NIE ŻYJE NOWY PORZĄDEK ŚWIATA ZAGŁADA!!!” – mało konkretów, mnóstwo krzyku i katastrofizmu, do tego brak przecinków. W przypadku dużej długości źródła warto przejrzeć je przed poznaniem całości, to wiele ujawni o nim.

Najczęściej to media alternatywne, paranaukowe i/lub amatorskie podejmują rzeczy niepoznane – bywa, że szczegółowo i rzetelnie. W mediach głównego nurtu i oficjalnej nauce często jest mało lub nic na ich temat. Jeśli już coś będzie to często sugestie, że są mało możliwe, niemożliwe lub teoriami spiskowymi (do tego stwierdzenia jeszcze wrócę).

Główne media mają pewne bezpieczne tematy, poza które raczej nie powinny wykraczać. Nauka w sumie też, ale przede wszystkim w swej obecnej formie nie jest w stanie poznać wszystkiego. Problem w tym, że jeśli naukowcy nie orzekną istnienia czegoś, dla pozostałych wielu ludzi nie będzie to istnieć. Nauka jest ważnym źródłem poznania świata i musi najpierw wyjaśnić lub udowodnić daną kwestię, aby powszechnie uznano jej prawdziwość.

Każdy jednak, kto chce poznać daną sprawę niepoznaną, może poznać ją na swój sposób i niezależnie od nauki. Wyrobi sobie własną teorię i nie musi do niej nikogo przekonywać, a zwłaszcza sceptyków. Nie jest tak, że ich czy kogokolwiek innego trzeba przekonywać na siłę. Są ludzie, którzy po prostu nie uwierzą w prawdziwość czegoś nawet mimo mnóstwa doniesień o tym czy niezbitych dowodów na to. Kto będzie chciał uwierzyć, uwierzy, a kto nie to nie. Każdy może wierzyć w to, w co chce wierzyć.

Ignorowanie, ośmieszanie, zarzucanie choroby psychicznej, nękanie, groźby, ataki bronią energetyczną – to częste metody wobec sygnalistów (zwracających uwagę na jakąś kwestię niepoznaną i czasem mających dostęp do tajnych informacji), które mają ich powstrzymać. Jeśli zawiodą, dochodzi nawet do ich zniknięcia w tajemniczych okolicznościach (ciało nie zostaje znalezione) lub śmierci. Przy śmierci często brak śledztwa, a jeśli już jakieś jest to nierzetelne i jako oficjalny powód podaje się samobójstwo, nieszczęśliwy wypadek (oba w absurdalny sposób) lub choroby, których ofiara nie miała. Jednocześnie żaden sprawca nie zostaje złapany i skazany.

Wspomniałem wcześniej o teorii spiskowej. Otóż tak może nazywać prawdę ktoś (zwłaszcza znany i wpływowy), dla kogo jest ona szczególnie niewygodna, komu jej ujawnienie szczególnie zaszkodziłoby. Lansowaniem tego negatywnego stwierdzenia próbuje ją zdyskredytować lub przedstawić jako nieważną, żeby zniechęcić każdego do jej odkrycia. A jeśli nie zniechęci dosyć wcześnie i ktoś pójdzie za daleko, może zlecić jego zabicie. Dlatego często najbardziej narażeni są sygnaliści, którzy jako pierwsi docierają do prawdy o rzeczy niepoznanej i zwracają uwagę opinii publicznej na nią, tylko że ta często mało co z tym robi. Tak ich wysiłek (a czasem nawet życie) idzie na marne.

Nie miej jednak wrażenia, że:
1. tak jak oni znajdziesz się na celowniku, jeśli choćby ośmielisz się badać sprawy niepoznane, rozpowszechniać informacje o nich czy tym bardziej sam chronić się przed nimi
2. musisz sam zmobilizować cały świat do walki (nawet na śmierć i życie) z szaleńcami, którzy bezkarnie i skrycie, ale skutecznie źle oddziałują na niego tymi kwestiami. Inaczej czeka nas wszystkich zagłada.

A co zrobić, żeby wkład sygnalistów nie poszedł na marne? Przede wszystkim sam właściwie używaj informacji, które odkryli. Jeśli nie godzisz się na daną rzecz niepoznaną, dbaj najbardziej o siebie – daj sobie prawo do tego, bez groźby żadnych negatywnych skutków i musu angażu całej Ziemi do walki jak wyżej. Już działających tak solo osób na tym świecie może być dużo więcej niż sądzisz, tylko po prostu nie wiesz o nich i stąd czujesz się nieswojo.

Nie musisz działać tylko w jakiejś grupie, którą może być trudno znaleźć lub stworzyć. Jak to z inicjatywami grupowymi bywa, np. ktoś spyta na spotkaniu 10 znajomych, ile osób byłoby chętnych na wycieczkę do Zakopanego za 2 tygodnie. O, super! Każdy zapali się do tego pomysłu i wstępnie zadeklaruje się min. 8 osób, a z czasem większość zgaśnie i ostatecznie pojadą najwyżej 3.

Inny przykład: od kilku lat regularnie widzisz trwałe smugi (ta sprawa niepoznana będzie też w kolejnych przykładach) nad swoją okolicą, a chcesz mieć ochronę od nich. Co robić? Pierwszy pomysł, który ci przyszedł to dołączyć do grupy chcącej je powstrzymać na tym obszarze. Znajdujesz taką i okazuje się, że działa już od 5 lat. Długo, myślisz, ale po obserwacji nieba dochodzisz do wniosku, że jest mało skuteczna i nie tego szukasz. Drugi pomysł to samemu stworzyć grupę „Powstrzymać chemtrails”, ale zaraz pojawiają się liczne pytania:
– gdzie znaleźć chętnych do niej?
– jak działać w niej, aby była skuteczna?
– czy w ogóle ma szansę skuteczności, skoro tamta przez 5 lat niewiele zdziałała?

Ten pomysł też zarzucasz i przechodzisz do trzeciego – chronić się samemu. Odpychałeś go, ale postanawiasz spróbować. Sprawdzasz, co zabezpiecza przed trwałymi smugami – znajdujesz m.in. odtruwające rośliny, energię orgonu: amulet i działo (chembuster). Postanawiasz włączyć rośliny do diety i zamówić amulet, bo działo jest za duże, nie miałbyś gdzie go ustawić. Efekt jest taki, że już po miesiącu czujesz się jakoś sporo lepiej i że naprawdę masz ochronę przed chemtrails. Masz, co chciałeś i jesteś kontent.

Pewne rzeczy lepiej robić w grupie, zresztą stąd powiedzenia „w grupie raźniej” i „w grupie siła”. Inne jednak lepiej robić solo, w tym niektóre sprawy niepoznane, tym bardziej, że często uchodzą za niejasne, dziwne czy wstydliwe. W ogóle rozmawiać o nich (a tym bardziej działać) warto tylko z ludźmi uznającymi je, a to najlepiej sprawdzić sam rzucając temat (dyskretnie, bez ujawniania, że ty go uznajesz) i obserwując reakcję rozmówcy.

Przykład: będąc ze znajomym na zewnątrz widzisz „chemolot” i mówisz: „O, samolot zostawia smugę. Podobno niektóre smugi zawierają toksyczne substancje, które spadają na ziemię i szkodzą ludziom”. Jeśli znajomy odpowie, że to bzdura czy coś podobnego, nie uznaje takiej teorii. Jeśli sam pociągnie temat, np. spyta, gdzie to słyszałeś, może ten trochę go interesuje, ale nie jest pewien, czy to prawda. Może też od razu zgodzić się z tobą. Jego reakcje mogą być różne, a ku większej jasności możesz też sam dyskretnie podrążyć temat. Ważne, żebyś uszanował zdanie znajomego i nie nawracał go na siłę na swoje poglądy.

I ostatnia sprawa: rozsądna prywatność komunikacji. Rozmawiając z kimś zastanów się, czy na pewno musisz przekazać pewne informacje przez komputer, telefon czy w miejscu publicznym. Korespondencja przechodzi przez pośredników (np. dostawcę e-poczty), te urządzenia można podsłuchać, ciebie publicznie też. Dużo lepiej przekazać pewne treści osobiście w miejscu, gdzie „ściany nie mają uszu”. Jednak bez paranoi: wspomniawszy znajomemu o trwałych smugach w knajpie, co usłyszy przechodząca kelnerka, niekoniecznie zostaniesz ofiarą gróźb już do końca życia, bo ona doniesie na ciebie.